Miejsce, w którym narodziła się moja miłość do Alp to Triftbrücke, o którym już wcześniej wspominałam. Wtedy jeszcze nieświadoma niczego zaczynałam swoją wędrówkę, która nigdy się nie zakończyła i wciąż trwa. Czy trwać będzie nadal? Myślę, że na pewno. Po drodze spotkałam wiele osób, których historie dają mi pewność: od gór nie da się uciec. Choćbym nie wiem, jak próbowała, nie potrafię od nich odejść. Mnóstwo razy już słyszałam, że ludzie zapominali o nich. Na miesiąc, sześć miesięcy, na rok, na pięć lat… Ale prędzej czy później wracali. Tego nie da się porzucić.
Niewinny początek miłości do Gór
Zaczyna się niewinnie – tak jak i u mnie. Zwykły trekking, nawet przez chwilę człowiek nie pomyśli wtedy: „Będę wychodzić na najwyższe szczyty Szwajcarii”. Z czasem jednak chce się więcej i więcej. Ciągle jest mało. Wysokość coraz bardziej uzależnia. Zaczyna się odczuwać wiecznie niezaspokojony głód adrenaliny. Jednocześnie każdy stara się wy eliminować ryzyko albo chociaż je zminimalizować. Wędrowanie po Górach w końcu zaczyna kierować życiem. Nie ma już czasu na imprezy, bo każdy wolny czas poświęca się Górom. Jakby tylko one miały znaczenie… A może właśnie tak jest?
Triftbrücke – jeden z najdłuższych mostów wiszących Alp
Triftbrücke – jeden z najwyżej położonych i najdłuższych mostów wiszących w Alpach, zlokalizowany w kantonie Bern. Most został pierwotnie zbudowany w 2004 roku, aby ułatwić dostęp do lodowca Trift, który w wyniku zmian klimatycznych zaczął się cofać, utrudniając wędrówki alpinistom. W 2009 roku most został przebudowany, zyskując solidniejszą konstrukcję i stał się jedną z głównych atrakcji turystycznych regionu. Most ma długość 170 metrów i wisi na wysokości 100 metrów nad doliną Triftsee.
Znikający lodowiec
Lodowiec Trift – cichy świadek zmian klimatycznych. Znajdujący się w pobliżu mostu Triftbrücke Trift jest jednym z wielu lodowców, które w ostatnich dekadach gwałtownie się kurczą. Jest też jednym z najszybciej topniejących lodowców Szwajcarii. W ciągu ostatnich 150 lat cofnął się on o ponad 3 kilometry, co jest bezpośrednim skutkiem globalnego ocieplenia. Cofanie się lodowca utworzyło jezioro polodowcowe – Triftsee.
Lodowce to taki cud natury, który jest wciąż doświadczany przez ocieplenie klimatu. Malejące rezerwuary słodkiej wody, stabilizacja klimatu, regulacja poziomu mórz, wpływ na ekosystemy, dziedzictwo kulturowe i zasoby historyczne… Dla niektórych to wciąż niewystarczające powody, by zacząć walczyć o przetrwanie lodowców. To takie ludzkie, takie modne: nie walczyć.
Przez naiwność do wielkiej szkoły życia
Ten dzień nie był słoneczny. Jaka miałaby być pogoda? W zasadzie mogło trochę popadać, ale kto by zwracał na to uwagę. Mieliśmy trochę czasu i chęci do wyjścia gdziekolwiek. Naszła mnie wtedy pewna myśl: kiedyś na mapie Szwajcarii znalazłam pewien most wiszący… Już od dawna kusiło mnie, by odwiedzić to miejsce, a teraz nadarzyła się sposobność, żeby to zrobić. Kilka wiadomości do znajomych i już był bardzo spontaniczny plan. Że niby nie mam doświadczenia w Górach? A co może być trudnego w wędrówce do Triftbrücke? Idziesz do góry i schodzisz – koniec historii. Proste, prawda? A jednak nie do końca. To jak wiele czynników składa się na bezpieczną podróż… Zbyt wiele, żebym wtedy chociaż o jednym z tych aspektów pomyślała. Jest cel, a cel jest po to, żeby go osiągać. Góry uczą życia.
Wyjechaliśmy późno i późno byliśmy na miejscu. Kolejka miała niedługo się zamykać. Mało istotne. Po prostu zejdziemy. Czołówki? W tamtej chwili nawet nam coś takiego przez myśl nie przeszło. Pani przy kasie wytłumaczyła, że od górnej stacji kolejki mamy jeszcze około 1,5 godziny drogi do mostu. Czyli, według „tamtej” mnie, niewiele. Kto by w tamtych czasach liczył, że na całość potrzebowaliśmy około 5,5 godziny, zwracał uwagę na pogodę czy zbliżający się zmrok, nie wspominając już o jakimkolwiek sprzęcie, np. owych czołówkach. Gdyby ktoś kiedyś chciał zobaczyć typowego turystę, z pewnością pokazałabym mu nasze zdjęcia z tamtych chwil. Pani sprzedająca bilety zdecydowanie to zauważyła i próbowała nas odwieść od naszego niedorzecznego pomysłu. Na szczęście nie mówiłam wtedy zbyt dobrze po niemiecku. Dlaczego na szczęście? Bo być może wszystko potoczyłoby się inaczej i nigdy nie pokochałabym Alp.
Wędrowcy zagubieni w dolinie Trift
Istnieje pewna opowieść o zagubionych wędrowcach, którzy w dawnych czasach zginęli podczas prób przeprawienia się przez dolinę Trift. Według tej legendy dusze tych wędrowców nigdy nie zaznały spokoju i wciąż błąkają się po okolicy, próbując znaleźć drogę powrotną. Mówi się, że podczas gęstych mgieł lub w trudnych warunkach pogodowych można usłyszeć ich szepty, które mają być ostrzeżeniem przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Prawdę powiedziawszy, jedyny szept, jaki słyszałam, mówił mi: „Idź naprzód!”. Szłam więc. Nie przeszkadzało mi nic, szczególnie w momencie, w którym zobaczyłam most. Był tak piękny. Był tak blisko…
Wtedy pojawiły się pierwsze głosy, by zawrócić. Miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Nie mogłam uwierzyć – wszyscy chcieli wracać. Wszyscy… oprócz mnie. Fakt, zaczęło padać, ale chmur nie było na tyle dużo, żebyśmy mogli się tym przejmować. A ja już na pewno nie zamierzałam traktować ich jako powód do odwrotu. Przecież nie można się poddawać, nie o to w życiu chodzi.
Triftbrücke – konfrontacja z własnym lękiem
Współcześnie Triftbrücke jest postrzegany jako symbol pokonania lęków i wyzwań, które stawia przed nami życie. Ze względu na położenie i konstrukcję mostu, przejście przez Triftbrücke wymaga pewnej odwagi, co sprawia, że lokalne opowieści o duchach i starożytnych mostach z mgły nabierają nowego znaczenia. Przemaszerowanie przez Triftbrücke stało się dla wielu metaforą przekraczania własnych granic i zdobywania nowych szczytów. Jak więc mogliśmy tak po prostu zawrócić? Stałam tak kilka dłuższych chwil w jednym miejscu, patrząc ciągle to na most, to na niebo. Było takie piękne. Chciałam iść naprzód, z nimi czy sama – to naprawdę nie miało znaczenia. Dziś nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie, jak udało się moim towarzyszom namówić mnie do powrotu?
Baśniowy most dla wybranych
To miejsce było jak z baśni, tak nierealne i niepowtarzalne i tak długo przez mnie pożądane.
Zanim powstał nowoczesny Triftbrücke miejscowi mawiali, że w dawnych czasach istniał most zbudowany przez samą naturę – z lodu i mgły. Był to most, który pojawiał się tylko wtedy, gdy ktoś naprawdę potrzebował przekroczyć dolinę, ale nie mógł znaleźć drogi powrotnej. Ten mistyczny most miał być dostępny tylko dla tych, którzy byli czystego serca i mieli szlachetne intencje. Inni, próbując go przekroczyć, mieli spaść w przepaść, gdy most nagle znikał. Jestem pewna, że spadlibyśmy w tę przepaść. Tamtego dnia żadne z nas nie było oddane temu miejscu.
Zanim się odwróciłam i wyruszyłam w drogę powrotną, spojrzałam ten ostatni raz na most, ostatni raz tego dnia. Wtedy już wiedziałam, że tu wrócę.
Krok w tył to nie wyraz słabości
Dalsza część historii już jest nieistotna. Wracając, myślałam, jak bardzo zawiodłam się na ludziach; jak człowiek szybko potrafi ulec strachowi tylko dlatego, że na chwilę opuścił swoją strefę komfortu i nagle zaczął tego żałować. Czy teraz też tak myślę? W niektórych sytuacjach tak, ale już nie w odniesieniu do tamtej. Faktem jest, że warunki pogodowe były kiepskie, a nasze przygotowanie… cóż, naprawdę nie warto tego komentować. Prawdą jest też, że dla moich towarzyszy najważniejszym argumentem za odwrotem nie było bezpieczeństwo, a jedynie powrót do komfortowych warunków, jakie zapewniało im mieszkanie. Dziś już wiem, że zawrócenie nie oznacza poddania się.
Tragiczny wypadek na lodowcu Trift
Na początku stycznia 1967 roku grupa sześciu doświadczonych alpinistów z Niemiec przyjechała w rejon lodowca Trift z zamiarem zdobycia jednego z pobliskich szczytów. Była to zaplanowana zimowa wyprawa, której celem było przetestowanie nowego sprzętu i technik wspinaczkowych w warunkach zimowych. Cała ekipa była dobrze przygotowana, a uczestnicy wyprawy mieli już na swoim koncie wiele udanych wspinaczek w Alpach. Grupa wyruszyła z górskiego schroniska wczesnym rankiem, kierując się w stronę lodowca Trift. Pogoda na początku dnia była stosunkowo stabilna, chociaż prognozy wskazywały na możliwość pogorszenia się warunków w godzinach popołudniowych. Wspinacze byli świadomi ryzyka, ale zdecydowali się kontynuować wyprawę, licząc na to, że zdążą osiągnąć cel i wrócić do schroniska przed nadejściem złej pogody.
Około południa, gdy znajdowali się na otwartym zboczu w pobliżu lodowca, nagle doszło do gwałtownej zmiany warunków atmosferycznych. W ciągu kilku minut niebo zaczęło się chmurzyć, a temperatura zaczęła gwałtownie spadać. Zaczęły się intensywne opady śniegu, które ograniczyły widoczność do kilku metrów. Alpiniści próbowali znaleźć schronienie, ale teren, na którym się znajdowali, był otwarty i pozbawiony naturalnych osłon.
Niedługo potem, około godziny 13:00, doszło do osunięcia się masy śniegu z wyższych partii góry. Lawina, która zeszła, była masywna i bardzo szybka. Uderzyła w grupę wspinaczy z pełną siłą. Dwóch członków grupy, którzy znajdowali się najbliżej początku lawiny, zostało natychmiast przysypanych pod grubą warstwą śniegu. Pozostali członkowie zespołu, choć również porwani przez lawinę, mieli więcej szczęścia – udało im się utrzymać na powierzchni i zatrzymać na niższych partiach zbocza.
Po ustaniu lawiny, czterech wspinaczy, którzy przeżyli, natychmiast rozpoczęło poszukiwania swoich kolegów, używając sond lawinowych i sprzętu ratunkowego. Niestety, warunki pogodowe wciąż się pogarszały, a silne opady śniegu i wiatr utrudniały akcję ratunkową. Po kilku godzinach intensywnych poszukiwań udało się odnaleźć jednego z zaginionych, jednak mimo kilku prób reanimacji nie uratowano go. Drugi zaginiony nie został odnaleziony tego dnia.
Nazajutrz po zgłoszeniu wypadku w rejon lodowca Trift przybyły zespoły ratunkowe. W akcję zaangażowano również helikoptery, jednak ze względu na trudne warunki pogodowe (gęsta mgła i opady śniegu) ratownicy zmuszeni byli do kontynuowania poszukiwań pieszo. Trzeciego dnia udało się odnaleźć ciało drugiego wspinacza, który zmarł na miejscu w wyniku odniesionych obrażeń i wychłodzenia. Wypadek ten wstrząsnął środowiskiem alpinistycznym w Szwajcarii i w Niemczech. Był to jeden z tragiczniejszych incydentów w Alpach Berneńskich w latach 60., który przypomniał o niebezpieczeństwach związanych z zimową wspinaczką w trudnych warunkach górskich.
Góry uczą pokory
W rejonie, gdzie doszło do wypadku, postawiono skromną tablicę pamiątkową, która upamiętnia zmarłych wspinaczy. Tragedia ta jest często przywoływane jako dowód na to, by przestrzegać zasad bezpieczeństwa w górach, zwłaszcza w warunkach zimowych. Wielu lokalnych przewodników i ratowników do dziś wspomina ten dramatyczny wypadek jako przestrogę dla tych, którzy nie doceniają potęgi natury.
Człowiek zbyt często myśli, że droga na szczyt jest łatwa. Zbyt często zapominamy, jak mali jesteśmy wobec potęgi Gór; z jaką siłą mamy do czynienia. Za to często za bardzo wierzymy w swoją siłę. Każde wejście na szczyt, które obyło się bez żadnych przeszkód, rodzi w niektórych pewność, że ma w sobie iskrę nieśmiertelności. Ona nie istnieje, a my nie powinniśmy przez to tracić szacunku do Gór. Alpy to nie przeciwnik, którego należy pokonać. To przyjaciel, z którym należy dzielić każdą wędrówkę.
Źródła:
Trift Bridge, Wikipedia, https://en.wikipedia.org/wiki/Trift_Bridge, dostęp: 1.09.2024.
Faszination Trift, http://www.trift.ch/trift/, dostęp: 1.09.2024.