Część 2. Nieludzkie warunki pracy i nadużycia seksualne w szwajcarskiej przetwórni
Wielu Polaków, szukając lepszej drogi dla siebie, wyższych zarobków, trafia do Szwajcarii, w tym do malowniczo położonej miejscowości w kantonie Argowia. Tak samo było w przypadku Beaty, Bożeny, Izabeli i Władka. Szukali lepszych perspektyw, dobrej pracy w Szwajcarii, a znaleźli… piekło na ziemi. Miejsce, w którym morderczą pracę w nieludzkich warunkach musieli przypłacić własną godnością. Wróćmy jednak do początku…
Dobry złego początek
– Gdy trafiłam do przetwórni warzyw i owoców, byłam na tyle zadowolona z panujących tu warunków pracy, że ściągnęłam swoją córkę i Bożenę. Wydawało się, że możemy zacząć żyć! Do czasu… Do czasu, gdy miejsce dawnego kierownika zajął nowy… – opowiada Beata.
Polacy zwykle są gotowi podjąć pracę fizyczną, ale to, co czekało ich w szwajcarskiej przetwórni warzyw i owoców, przerosło ich oczekiwania. Mówimy o obróbce warzyw nie w kilogramach, a w setkach kilogramów. Przez ręce pracowników zakładu produkcyjnego przechodziły paczki ważące kilogram, a były i takie, których waga sięgała 5–6 kilogramów. To ciężka praca w zimnie i przez wiele godzin.
– Zaczynaliśmy pracę o 7:00, a kończyliśmy o 17:30, co daje 10,5 godzin. Mieliśmy tylko godzinną przerwę na obiad – wspomina Iza.
– Bardzo często okazywało się, że musimy zostać dłużej, bo kierownik przyniósł zamówienie o 17:20 i trzeba było je przygotować. Nie można było wyjść do domu – dodaje Bożena.
Nikt nie dbał o szkolenie pracowników czy formalności. Przyjeżdżasz, zostawiasz walizkę i idziesz na linię produkcyjną. Tyle.
Ludzie byli zastraszeni, chodzili jak w kołowrotku, nawzajem się nakręcali, wciągnęła ich kultura zapierdolu, stracili siebie, karmili się lękiem przed utratą pracy. Nowi pracownicy nie mogli tu liczyć na wsparcie, ale nie dlatego, że serca były zatwardziałe, lecz dlatego, że były ukryte pod warstwą strachu. Pracownicy bali się mobbingu, awantur ze strony kierownika lub partnerki szefa, ich zemsty. Wiadomo, jeżeli nie zgodzisz się na coś, czego oni chcą, to nie załatwisz już żadnej sprawy w banku, nie wyjdziesz wcześniej z pracy, będziesz siedzieć do ostatniej chwili albo przerzucą cię na inne stanowisko.
Przetwórnia to swoiste getto dla pracowników, którzy nie mają prawo wyjść do lekarza czy banku. Trudna sytuacja rodzinna? Choroba? Śmierć bliskich? Nie ma spraw ważniejszych niż praca. Tu nikt nie pyta, czy możesz zostać dłużej, tu człowiek jest maszyną do obróbki warzyw i owoców.
– To nie zakład, lecz obóz pracy – puentuje Bożena.
Pożar domu pracowników nic nie zmienił. Uwypuklił tylko to, co i tak już było wiadome: brak szacunku dla pracownika, brak wyrozumiałości. Pokrzywdzeni ludzie nie mieli prawa do swoich emocji – roboty do krojenia warzyw nie mają wszak uczuć, mają za to całą masę pracy.
Mobbing i molestowanie seksualne w przetwórni
Przetwórnia. Produkcja warzyw, owoców i ludzi traktowanych jak przedmioty, które można wykorzystać i wyrzucić. Tak na pracowników wydaje się patrzeć kierownik, człowiek, który nie zważa na czyjeś granice fizyczne i psychiczne. Człowiek, który te granice przekracza.
– Zaczęło się od niestosownych wiadomości – wyznaje Iza. – Za zgodę na urlop musiałam znosić teksty w stylu „Odpoczywam sobie dzisiaj wieczorem na sofie” albo „Pójdziesz ze mną pod prysznic?”. Potem zaczęły się bardziej intymne pytania. Bałam się go.
Niby każdy wie, jaki on jest, ale wiele kobiet nic nie mówi, bo boi się utraty pracy, boi się szykan z jego strony, zemsty.
Kobietę można przytulić, pocałować, zbajerować, wykorzystać, a jak się okaże, że ma jakąś usterkę, wystarczy ją odstawić do komisu. Tak było z jedną z kobiet, która po diagnozie ciężkiej choroby straciła w oczach kierownika i została odstawiona na dalszy plan.
– W końcu znalazłam w sobie siłę, by głośno mówić o tym, co mnie spotkało. Wówczas usłyszałam o innych dwóch dziewczynach, które też doznały od niego przemocy na tle seksualnym.
Ile było ich tak naprawdę? Ile osób ucierpiało z powodu tego mężczyzny? Ile nie ma odwagi powiedzieć o tym światu? Zapewne nikt tego nie wie. Wiemy jednak, że na takie tematy nie można milczeć, że lęk powinien wypełniać serce sprawcy, a nie ofiary.
Miał być happy end. Tymczasem szwajcarska przetwórnia warzyw i owoców stała się scenerią dramatu, który wciąż odtwarza się w snach poszkodowanych. Marzenie o lepszym życiu zrealizowało się w groteskowej formie – w walce o godność i niewolniczej pracy. Ale to nie ostatnie nasze słowo, bo milczeć wobec wyzysku ludzi nie można.
Jeśli nie czytałeś(-łaś) jeszcze pierwszej części artykuły, znajdziesz ją tutaj.
Uwaga: w trosce o bezpieczeństwo naszych świadków zmieniliśmy imiona osób poszkodowanych przez kierownictwo przetwórni.