Strona głównaSzwajcaria w spódnicySzwajcaria w spódnicy: „Bo dom jest tam, gdzie my jesteśmy” – o...
spot_img

Szwajcaria w spódnicy: „Bo dom jest tam, gdzie my jesteśmy” – o życiu na emigracji. Wywiad z Olgą Dyrdą

spot_imgspot_img

Chcesz oczami kobiet spojrzeć na prawdziwe oblicze Szwajcarii? Zapraszamy do lektury naszego nowego cyklu artykułów „Szwajcaria w spódnicy”. Poznaj historie kobiet, które odważyły się na życiową zmianę! Odkryj, co tak naprawdę kryje się za mitem szwajcarskiego dobrobytu i wysokiej jakości życia. Czy naprawdę jest tak różowo, jak to często przedstawiają media?

Rozmawiamy z Polkami takimi jak Ty. Przeczytasz o ich sukcesach i o codziennych zmaganiach z nową rzeczywistością. Poznasz blaski i cienie życia w jednym z najbogatszych krajów Europy. Dołącz do nas i odkryj Szwajcarię od kuchni! Nie przegap żadnej z naszych rozmów!

Dziś zapraszamy Cię na spotkanie z Olgą Dyrdą, którą o życie w Szwajcarii zapytała Anna Trzcińska.

Olgo, wiem, że wybierasz się na wakacje, ale nim odpoczniesz, pomęczę Cię pytaniami. Prowadzisz bloga, na którym zdradzasz swoim odbiorcom, jak wygląda życie w Szwajcarii z perspektywy kobiety i – przede wszystkim – matki dwojga dzieci, tak?

Zgadza się.

O tych perspektywach chciałabym dziś przede wszystkim porozmawiać. Ale zanim przejdziemy do konkretów, cofnijmy się nieco w czasie. Powiedz, kiedy pierwszy raz przybyłaś do Szwajcarii.

Przyjechaliśmy tutaj ponad trzy lata temu. I powiem szczerze, że nie mieliśmy wyobrażenia o tym, jak się żyje w Szwajcarii. Co prawda mój mąż był w tym kraju dwa razy na delegacji, ja byłam raz podczas transferu, gdy lecieliśmy do Stanów, ale to były takie przypadkowe spotkania ze Szwajcarią. Oczywiście wiedzieliśmy, że to piękny kraj, w którym jest wysoki standard życia – takie podstawy, ale nie byliśmy obeznani w tym temacie i poza tym nie mieliśmy też nikogo w Szwajcarii, żeby popytać o to, jak tam się żyje. Tak więc nie wiedzieliśmy, co nas czeka, ale że zawsze chcieliśmy spróbować życia za granicą i akurat nadarzyła się okazja…

Okazja?

Tak. Mąż niespodziewanie dostał propozycję, żeby przenieść się do Szwajcarii. Co więcej, to nie miała być jakaś zupełnie nowa praca, w której dopiero musiałby się jakoś odnaleźć. Dokładnie wiedział, na jakie stanowisko się przenosi, znał ludzi, z którymi miał pracować. To wszystko sprawiło, że skorzystaliśmy z tej okazji. Poza tym nasza córka właśnie miała zaczynać szkolną przygodę, więc wiedzieliśmy, że jeśli nie zdecydujemy się na przeprowadzkę teraz, to później będzie tylko trudniej. Tak zdecydowaliśmy się na wyjazd do Szwajcarii.

Na wyjazd do innego kraju zdecydowaliście się praktycznie z dnia na dzień. To nie takie proste, gdy ma się dzieci na pokładzie. A pamiętasz swoje pierwsze wrażenie? Pamiętam, że krowy pod blokiem lekko cię zdumiały… Ja – choć mieszkam w Zurychu, też mam za oknami krowy i już przywykłam, ale wiem, że taki obrazek potrafi zaskoczyć przyjezdnych. Ale chyba nie tylko to…

Tak. W Szwajcarii natura wchodzi praktycznie do domu, nawet w mieście. To jest coś bardzo wyjątkowego i charakterystycznego dla tego kraju.

Krowy w Szwajcarii
Zdjęcie pochodzi ze zbiorów Olgi Dyrdy

Czy właśnie to cię najbardziej zaskoczyło w Szwajcarii?

Nie wiem, czy najbardziej, może nie najbardziej, ale naprawdę to było coś takiego trochę egzotycznego. W Polsce krowy żyją na wsi – takie mamy skojarzenie i wyobrażamy sobie, że wszędzie tak jest, a tymczasem w Szwajcarii czymś normalnym jest, że owce czy krowy wypasa się też w dużych miastach. Mam wrażenie, że Szwajcarzy są z tego dumni i te krowy urastają do rangi jakiejś świętości. Krowy są przedstawiane na różnego rodzaju rzeźbach, ludzie mają dekoracje przydomowe z wizerunkiem krowy i to dla nikogo nie jest ani dziwne, ani obciachowe. Dla nich jest to normalne.

Mnie też to bardzo zaskoczyło, zwłaszcza gdy zobaczyłam, jak te zwierzęta są sprowadzane z gór. Na tę okazję jest wyprawiana wielka uroczystość, przystrojone wieńcami krowy dumnie paradują ulicami miasta.

Tak, to taka forma podziękowania krowom za ich pracę w sezonie.

Jak widać, ta szwajcarska mentalność jest zupełnie inna. Stąd zastanawia mnie, jak sądzisz: czy łatwo się zaprzyjaźnić ze Szwajcarem lub Szwajcarką?

To jest pytanie, na które jest mi bardzo ciężko odpowiedzieć, dlatego że ja uważam, że podstawą przyjaźni z osobą innej narodowości na pewno jest znajomość języka. Ja w tej chwili potrafię się dogadać po niemiecku, ale na początku moja znajomość języka była na poziomie zerowym.

Właśnie, język. Wiadomo, że w Szwajcarii obowiązują cztery języki urzędowe. Czy uczyłaś się któregoś z nich przed wyjazdem?

Oj, jeszcze w szkole podstawowej uczyłam się języka francuskiego, ale to było tak dawno, że praktycznie nic nie pamiętam, a poza tym francuski zupełnie mi się nie przydaje, bo mieszkam niedaleko Zurychu. Gdy dowiedzieliśmy się, że przeprowadzamy się do Szwajcarii, zaczęłam się uczyć języka niemieckiego. W liceum miałam przygodę z tym językiem, ale nie przykładałam do niego jakiejś wagi, więc musiałam uczyć się od podstaw. Ponadto w Szwajcarii królują dialekty, więc to utrudnia budowanie relacji ze Szwajcarami. W takiej sytuacji, gdy jednak nie zna się języka na takim poziomie, żeby można było się swobodnie komunikować, trudno mówić o nawiązywaniu znajomości.

Czy w takiej sytuacji otaczasz się Polakami? W końcu w Szwajcarii mieszka ponad 20 tysięcy Polaków (niektóre źródła podają, że Polonia w Helwecji liczy nawet 40 tysięcy osób). To sporo. Czy społeczność polska utrzymuje ze sobą relacje?

Tak. Miałam takie szczęście, że zamieszkałam w takim miasteczku, gdzie jest dosyć dużo Polek, które były w bardzo podobnej sytuacji do mojej: przyjechały z Polski z dzieciakami, często właśnie za partnerem, za mężem. Dzieci mamy w podobnym wieku, więc spotykamy się ze sobą, a dzieci mogą się pobawić. Chodzą tutaj do szkoły z językiem niemieckim, więc cieszę się, że w weekend mogą spotkać się z innymi dziećmi, które również mówią po polsku. Bo to też jest inaczej niż z rodzicem na przykład. Ta nasza polska społeczność utrzymuje więc ze sobą dobre relacje, umawiamy się co jakiś czas.

Mieszkasz niedaleko Zurychu?

Tak, mieszkam w Adliswil i właśnie mamy tam taką małą polską społeczność, spotykamy się i nawet zawiązujemy przyjaźnie.

Olgo, czy to są całe rodziny, czy to są na przykład samodzielne matki? Ty zdecydowałaś się na wyjazd z całą rodziną. To dla mnie zrozumiałe, ale pewnie nie wszyscy mogą podjąć taką decyzję. Jak sądzisz, czy łatwiej jest zaadaptować się w Szwajcarii samodzielnej mamie, czy takiej, która przybywa tutaj nie tylko z dziećmi, lecz także z partnerem?

Myślę, że to jest dosyć ciężki temat. Uważam, że kobiecie, która samodzielnie wychowuje dzieci, jest na pewno trudniej. Szwajcaria jest takim specyficznym krajem, jeżeli chodzi właśnie o tę opiekę nad dziećmi. Nie ma tu publicznych żłobków, więc do czwartego lub piątego roku życia rodzic sam musi zajmować się dzieckiem. Dopiero dziecko w wieku czterech czy pięciu lat (zależnie od tego, w którym miesiącu jest urodzone) rozpoczyna publiczną edukację. Wcześniej państwo nie daje rodzicom alternatywy, więc trzeba polegać na prywatnym systemie edukacji, a ten jest bardzo drogi. Może trudno to sobie wyobrazić, ale nawet rodowitych Szwajcarów czy ludzi pracujących na cały etat nie stać na prywatny żłobek dla dziecka. To są naprawdę duże kwoty, więc może się wydawać, że co to za problem mieć dwoje dzieci poniżej czwartego roku życia, ale gdy trzeba je oddać do takiego żłobka, to naprawdę dużo kobiet stwierdza, że to się nie opłaca. Dlatego samodzielnej mamie, która wychowuje małe dzieci bez wsparcia partnera, będzie trudno, bo przecież musi pracować, a jak musi pracować, to musi oddać dzieci do żłobka, co przekracza często jej budżet. I to nie jest tak, że potem, gdy wreszcie przychodzi czas edukacji publicznej, jest łatwiej, bo wszystko jest za darmo, a dzieciak jest przez cały dzień w placówce. No nie, bo w pierwszym roku przedszkola zajęcia są tylko do dwunastej, a za resztę trzeba płacić. Potem wcale nie jest lżej.

Zdjęcie pochodzi ze zbiorów Olgi Dyrdy

Właśnie, wiem, że dla Polaków szwajcarski system oświaty z przerwami na obiad to wyzwanie, bo jak zorganizować dzień!

Tak, dzieciaki szkolne albo przychodzą do domu na obiad o dwunastej, albo trzeba zapłacić za opiekę nad nimi w tym czasie. Wówczas kończą zaraz po piętnastej lub można je odebrać o osiemnastej – oczywiście za odpowiednią opłatą. Tak więc tu znowu kolejne koszty. Oczywiście to są już zdecydowanie mniejsze koszty niż na etapie żłobka, no ale na pewno jest to wyzwanie, zarówno dla rodziny, jak i dla samodzielnych rodziców. Na pewno jest to niezła logistyka i znam wiele osób, które po prostu wróciły do Polski, dlatego że było to dla nich nie do udźwignięcia.

Czy mówisz o takich sytuacjach, że to jeden rodzic (na przykład sama mama) wrócił z dziećmi do Polski, czy też w ogóle partnerzy zdecydowali się na powrót z dziećmi do kraju?

Tak, znam takie sytuacje, że to całe rodziny zdecydowały się na powrót do Polski. Było to w sytuacjach, gdy każde z rodziców chciało robić jakąś karierę, pracować, a było to dla nich logistycznie i finansowo trudne, bo mieli na pokładzie małe dzieci, którym państwo nie zapewnia bezpłatnej opieki.

Porozmawiajmy o roli kobiety w Szwajcarii. Jakie masz spostrzeżenia: czy Szwajcarki są typowymi paniami domu, które zajmują się wychowywaniem dzieci, czy raczej kobietami sukcesu? Czy zauważasz, że rola polskich kobiet w Szwajcarii różni się od rdzennych Szwajcarek?

Ciężko tak generalizować. Na pewno trzeba jednoznacznie powiedzieć, że bez względu na narodowość łączenie wychowywania dzieci z robieniem kariery w Szwajcarii jest albo bardzo drogie, albo prawie niemożliwe. Myślę, że na początku nam jako ekspatom jest trochę trudniej, bo jednak my dopiero poznajemy szwajcarski system, wszystko jest nowe. Ja nigdzie nie mogłam znaleźć informacji na temat życia tam.

Właśnie. Potrafisz wskazać najważniejsze różnice między Twoim życiem przed wyjazdem, a po? Jak żyłaś w Polsce, a jak tutaj, pod Alpami?

Podstawowe różnice między naszym funkcjonowaniem w Polsce a życiem w Szwajcarii są związane właśnie z opieką nad dziećmi. Nasze młodsze dziecko po przeprowadzce do Szwajcarii jeszcze przez rok chodziło do żłobka, tymczasem w Polsce uczęszczało już do przedszkola, bo miało trzy i pół roku. No i tutaj jest problem. W Polsce mój syn mógł być w przedszkolu do godziny 16:00 czy 17:00, miał tam wszystkie posiłki, a tutaj wiedziałam, ile kosztuje Kita, a ja nie miałam na początku zajęcia, więc stwierdziliśmy, że damy go do żłobka chociaż na dwa dni w tygodniu, by troszkę oswoił się z językiem i zasymilował się z lokalną społecznością, ale też po to, żebym ja miała trochę czasu dla siebie. To był ogromny przeskok, bo w Polsce dziecko było całymi dniami od poniedziałku do piątku w przedszkolu, a tu w Kicie tylko dwa dni w tygodniu. Poza tym nawet to w Szwajcarii kosztowało bardzo dużo. Druga kwestia to logistyka związana z przerwami na obiad w szkole. W ogóle, gdy pierwszy raz zobaczyłam plan lekcji, byłam zaskoczona, dlaczego w środku dnia między lekcjami jest taka dziura. Dopiero później się dowiedziałam, że możemy córkę zapisać na obiady w szkole.

Czy wszystkie szkoły dają taką możliwość, że dzieci w południe, w czasie przerwy obiadowej mogą zostać w szkole?

Większość szkół tak, ale to też nie jest takie tanie. Gdy porównasz cenę obiadu w stołówce i zestawisz ją z kosztami ugotowania obiadu w domu, to możesz się mocno zdziwić. Jednak jeśli rodzice chcą pracować, to nie mają za bardzo wyboru. Chociaż z tego, co moje dzieci opowiadają, wynika, że większość dzieci jednak wraca na obiad do domu, gdzie babcia, mama czy ciocia, która akurat nie pracuje, przygotuje mu posiłek.

Tych różnic, które mnie zaskoczyły jest jednak więcej. W kontekście szkoły jeszcze na przykład to, że nie musiałam kupować piórnika. Byłam przyzwyczajona do tego całego kupowania wyprawki, wybierania pięknych zeszytów, przyborów szkolnych, plecaka, a tu… zeszytów nie trzeba, kredek nie trzeba… w sumie wystarczy kupić dziecku kapcie.

Tak, i strój sportowy, prawda? Potem dochodzi jeszcze śniadaniówka.

Zgadza się, nawet plecaka nie trzeba kupować, bo wystarczy zwykły mały, w którym zmieści się jeden zeszyt i śniadaniówka.

Olgo, czym się zajmowałaś w Polsce, a czym się zajmujesz tutaj? Czy łatwo jest znaleźć kobiecie pracę w Szwajcarii?

W Polsce przez bardzo długi czas pracowałam w finansach, w audycie finansowym. Gdy już urodziłam synka, stwierdziłam, że chciałabym jednak robić coś, co naprawdę mnie pasjonuje. Zawsze lubiłam organizować przyjęcia. Gdy planowaliśmy nasz ślub, zatrudniliśmy wedding planerkę. Bardzo mi się spodobało to, co ona robi, i pomyślałam, że to coś dla mnie. Na początku trochę nieśmiało pomagałam moim koleżankom planować ich wesela. Potem, kiedy już urodziłam drugie dziecko, poczułam, że to jest ten moment i jeżeli chcę zrealizować to marzenie, to teraz. Zaczęłam rozkręcać swój biznes, wszystko dobrze się układało, miałam coraz więcej klientów, wydawało mi się, że wszystko jest na dobrej drodze. A tu przyszła pandemia i nikt nie wiedział, co będzie dalej. Byłam załamana. Siedzieliśmy w domu z dziećmi, bo wszystkie placówki pozamykano. Mąż pracował z domu, ja próbowałam rozkręcać firmę z dziećmi na plecach. To było bardzo stresujące i po prostu nie wiedziałam, co dalej, ludzie pytali mnie, czy będzie szansa na zorganizowanie ślubu, a ja nie wiedziałam, co im odpowiedzieć. Opierałam się na komunikatach prasowych. Wtedy właśnie mąż dostał propozycję pracy w Szwajcarii. Byłam rozdarta, bo właśnie odważyłam się spełniać moje marzenie, rzuciłam korporację, zaczęłam się spełniać zawodowo, a tu taka wiadomość – jakby ktoś mnie uderzył w twarz. I to dwa razy: najpierw COVID-19, potem pomysł przeprowadzki ze względu na pracę męża. Na mojej drodze do samorealizacji pojawiły się przeszkody, których nie byłam w stanie przeskoczyć.

Olgo, aż mnie dreszcze przechodzą, gdy o tym opowiadasz. Czy nie myślałaś, by tę pasję realizować w Szwajcarii? Czy możesz przenieść tę działalność tutaj?

No i właśnie! Później, kiedy zdecydowaliśmy się, że się przeniesiemy do Szwajcarii, wszyscy mnie pytali, co dalej. „Moje” pary przekazałam oczywiście innym wedding plannerkom, ale co dalej? Cóż, rozkręcenie tego biznesu w Polsce kosztowało mnie wiele lat researchu i nawiązywania relacji biznesowych. Trzeba bowiem dodać, że ten biznes opiera się na znajomościach. Ja znałam naprawdę wiele osób z tej branży: mnóstwo florystek, cukierników itp. Miałam do nich zaufanie, wiedziałam, kogo mogę polecić „moim” parom, znałam wszystkie lokale w okolicy, wiedziałam, gdzie i jak duże wesele można zorganizować. Znałam też specyfikę polskich wesel. Tymczasem – jak wspominałam – o Szwajcarii wiedziałam niewiele. Do dziś nie byłam na szwajcarskim weselu, więc nie mam pojęcia, jak ono wygląda, a wiemy, że są pewne różnice kulturowe. Wiedziałam więc, że to jest niemożliwe, żebym tak po prostu zaczęła organizować śluby helweckie. Owszem, próbowałam się nawet dowiadywać, pojechałam na giełdę kwietną, by dowiedzieć się, jak ona wygląda, i okazało się, że muszę wyrobić jakąś kartę, żeby w ogóle wejść na tę giełdę, a by wyrobić kartę, trzeba mieć zarejestrowaną działalność z branży kwiatowej, a ja nawet nie miałam zaplecza, by założyć kwiaciarnię czy firmę ogrodniczą. Wtedy już powiedziałam sobie: „Dobra, Olgo, musisz na razie odpuścić”.

Czy to wtedy zrodził się pomysł na pisanie bloga?

Tak. Wiedziałam, jak ciężko jest zdobyć jakieś informacje na temat życia w Szwajcarii, szczególnie jeśli chodzi o opiekę nad dziećmi, bo blogi o Szwajcarii zwykle prowadziły dziewczyny, które nie miały dzieci. Ich blogi są wspaniałe, ale nie znajdzie się na nich informacji na temat wychowania dzieciaków w Szwajcarii. Dlatego też stwierdziłam, że zacznę o tym pisać, dzielić się moją drogą, tym, co mnie zdziwiło, będę pisać o tym, jakie przeszkody napotkałam.
Oczywiście wiele osób zarzuca mi, że w każdej gminie są inne regulacje i to nie jest tak, jak ja mówię, ale powiem szczerze, że kiedy się przeprowadzałam, nie tyle potrzebowałam informacji pewnych w 100 procentach, ile takich, które dadzą mi pewne rozeznanie. Dlatego, choć w Szwajcarii nie ma jakichś uniwersalnych prawd czy zasad, stwierdziłam, że będę się dzieliła tym, jak to wyglądało u mnie, bo ja sama czegoś takiego potrzebowałam. Zaczynałam od Instagrama. To medium traktowałam jak bloga i tam dzieliłam się informacjami, które sama zdobyłam.

W związku z przeprowadzką do Szwajcarii musiałam porzucić jedno z moich marzeń, ale mogłam realizować inne – to, by odkrywać świat, by podróżować. Tak więc bardzo dużo podróżujemy – zarówno po Szwajcarii, jak i po świecie – by w miarę możliwości jak najwięcej zobaczyć i pokazać dzieciakom. Praktycznie, o ile pogoda na to pozwala, w każdy weekend gdzieś wyruszamy. Dzielę się tym z moimi odbiorcami, bo uważam, że w Szwajcarii jest wiele atrakcyjnych miejsc i warto o nich mówić, bo Helwecja nie jest bardzo popularnym kierunkiem podróżniczym dla Polaków.

Na swoim koncie na Instagramie publikujesz dużo rolek, które są skoncentrowane na spędzaniu wolnego czasu. Podpowiadasz, co zobaczyć z dziećmi, gdzie się udać, jak wygląda transport itp. Dajesz mnóstwo wartościowych informacji, pokazujesz różne możliwości. Tymczasem wiele kobiet bardzo się boi, że ich dzieci źle zniosą przeprowadzkę do innego kraju. Jak twoje dzieci przystosowały się do nowego życia w Szwajcarii?

Wiesz, myślę, że dzieciaki były na tyle małe, że podążały za nami, po prostu w pewien sposób podporządkowały się naszej decyzji. Maluchy nie stawiały żadnego oporu, na początku wręcz ekscytowały się tą zmianą. Myślę, że trudniej było córce, która była już w wieku szkolnym. Polcia jest bardzo rezolutną dziewczynką. Gdy poszła do szkoły, nie znając języka niemieckiego, przeżywała gehennę. To było dla niej bardzo trudne, że nie potrafiła zrozumieć innych i wypowiedzieć się na jakiś temat. Potem, gdy już trochę więcej rozumiała, to nadal była sfrustrowana, że nie potrafi opowiedzieć na pytanie, mimo że zna odpowiedź. Więc to też nie było tak, że wszystko było super i dzieciaki dostosowały się do zmiany z dnia na dzień. Myślę, że minął rok, nim w pełni dostosowaliśmy się do nowych warunków.
Trafiliśmy na wspaniałą nauczycielkę, która nam bardzo pomogła. Rozumiała sytuację naszej córki, rozumiała jej frustrację, więc myślę, że mieliśmy też duże szczęście, że trafiliśmy na kogoś takiego. Po roku nasza córka miała już swoje przyjaciółki, z którymi dobrze się czuła, a po dwóch latach dostaliśmy informację, że jej poziom językowy jest taki sam jak u dzieci miejscowych i nie potrzebuje lekcji wspierających. Tu trzeba zaznaczyć, że przez te dwa lata Pola miała w szkole lekcje DaZ (Deutsch als Zweitsprache), czyli nauczanie języka niemieckiego jako drugiego.

Czy to były zajęcia pozalekcyjne?

Nie. Odbywały się w czasie zwykłych lekcji. Miały formę krótkich zajęć, ale praktycznie odbywały się codziennie albo prawie codziennie. Pani, o której mówiłam, często towarzyszyła Polci podczas lekcji i była dla niej ogromnym wsparciem.

Dużo podróżujecie z dziećmi. Także pociągami. Czy jest dostępny inny transport publiczny? W jaki sposób można poruszać się po Szwajcarii?

Tak, podróżujemy pociągami, ale też mamy auto, więc też podróżujemy samochodem, szczególnie że autem bywa dużo szybciej. Jednak jeśli wiemy, że aby dojechać do celu, musimy się przesiąść dwa razy, to to już wydłuża nam podróż, więc jedziemy po prostu autem.

Macie swoje ulubione miejsce w Szwajcarii?

Tak, mamy. Jednak powiem szczerze, że bardzo lubię odkrywać nowe miejsca, lubię czuć tę dopaminę odkrywcy, więc często jeździmy w nieznane. Wolimy odkrywać coś nowego, niż wracać nawet do czegoś, co nam się bardzo podobało. Owszem, gdy odwiedzają nas znajomi, zabieramy ich do sprawdzonych przez nas miejscówek.

Można powiedzieć, że znacie Szwajcarię jak własną kieszeń. Czy to sprawia, że po tych trzech latach czujesz się tutaj już jak u siebie? Inaczej mówiąc, chcielibyście tu zostać, czy jednak myślicie o powrocie do Polski?

Nie, generalnie nie chcemy wracać do Polski. Wiesz, ta decyzja o przeprowadzce była dla mnie bardzo trudna. Podjęłam tę decyzję świadomie, więc wiedziałam, z czym to się wszystko wiąże, ale to i tak było bardzo stresujące i musiało minąć trochę czasu, bym tak do końca zaakceptowała tę zmianę. Poza tym musieliśmy sprzedać mieszkanie, później stwierdziliśmy, że bierzemy meble do Szwajcarii, więc szukaliśmy transportu. Mąż pojechał już na początku czerwca, a ja zostałam przez dwa tygodnie jeszcze w Polsce – sama z dziećmi i kilkoma sprawami do załatwienia, co było bardzo stresogenne. Nie, nie wyobrażam sobie, że mogłabym w tej chwili stwierdzić, że wracamy do Polski. Nie, tym bardziej że dzieci już się tutaj odnalazły, więc na razie zostajemy w Szwajcarii.
Dużo osób mnie pyta o to, czy to jest moje miejsce. Ja tak na to nie patrzę. Dla mnie ważne jest to, że jesteśmy razem. To nie jest tak, że jedno z nas wyjechało do Szwajcarii i tam układa sobie życie na nowo. My mamy swoje życie, mamy bardzo dużo różnych zajęć, to my tworzymy ten nasz dom, on jest w naszych relacjach i naszej aktywności, a nie w jakimś konkretnym miejscu w Szwajcarii czy Polsce. Nasze miejsce jest tam, gdzie jesteśmy razem. Oczywiście Szwajcaria nam się bardzo podoba, widzimy więcej plusów niż minusów, więc myślę, że przez najbliższe parę lat nie będziemy zmieniać miejsca z mieszkania.

Rozumiem Cię. Na Instagramie pokazujesz często i te plusy, i te minusy. W jednej z rolek mówisz o sklepikach samoobsługowych, paczkach zostawianych pod drzwiami. To dowód na to, że jedną z podstawowych wartości społeczeństwa szwajcarskiego jest zaufanie. Czy rzeczywiście czujesz się tu bezpiecznie?

Zdecydowanie w Szwajcarii czuję się bardzo bezpiecznie. Ale wiesz, w Polsce też czułam się bezpiecznie. Natomiast w Szwajcarii jest zdecydowanie bezpieczniej na drogach. W mieście, nawet w Zurychu, natężenie ruchu jest o wiele mniejsze niż w Polsce, jest mniej aut, ludzie jeżdżą bezpieczniej. Dlatego też o ile w Polsce bardzo bałam się jeździć autem, bałam się parkować, o tyle w Szwajcarii przychodzi mi to łatwiej, wciąż nie jest to mój konik, bo nie jestem osobą, która lubi siedzieć za kółkiem, ale bezpieczniej na drodze czuję się w Szwajcarii.

Rzeczywiście to, o czym wspomniałaś, a więc paczki zostawiane pod drzwiami i samoobsługowe sklepiki też bardzo mnie zaskoczyły. Bo jak to możliwe, że to wszystko tak sobie leży, że te lodóweczki można samemu otwierać, z kolei gdzieś dalej jest dostępna łąka z kwiatami, które można zbierać, a w zamian za zrobienie sobie bukietu wystarczy wrzucić do kasetki kilka franków. To też pokazuje, że jednak to bezpieczeństwo i zaufanie społeczne jest na po prostu wyższym poziomie.

Zapytam więc z ciekawości: zamykasz rower pod sklepem?

Mój mąż dojeżdża rowerem do pracy i chyba ma kłódkę. Pożyczam czasami od niego ten rower i rzeczywiście ja go nie zapinam, gdy mogę go wnieść do środka. To zaufanie jest duże, ale ja mam jakieś takie przyzwyczajenie, że zamykam rower czy chowam do klatki.

A czy jest coś, za czym tęsknisz? Coś, czego Ci bardzo brakuje na emigracji?

Na pewno brakuje mi rodziny i przyjaciół. Tej tęsknoty za bliskimi chyba doświadcza każdy, kto zdecyduje się na emigrację. Gdy bywa się w kraju regularnie co kilka miesięcy, to tego się tak nie czuje, ale jeśli – tak jak my – jeździ się do Polski raz w roku, to nie ma szans, by spotkać się z wszystkimi. My się śmiejemy, że mamy już taki swój kalendarz spotkań. Na co dzień jednak brakuje takiego zwykłego kontaktu, by się komuś wygadać w trudnych chwilach. Tymczasem te wieloletnie przyjaźnie z bólem serca zostawia się troszkę za sobą. Drugą rzeczą, której na pewno mi brakuje, jest polskie jedzenie. Cóż, szwajcarska kuchnia nie należy do moich ulubionych. Niby są tu polskie sklepy, można kupić tutaj pierogi czy inne smaczne polskie produkty, ale to nie jest to. To nie są te nasze pomidory z działki… W ogóle te warzywa mają tutaj taki inny smak niż w Polsce. Zresztą w Szwajcarii jest niedosyt produktów wegetariańskich. W Polsce oferta produktów bezmięsnych jest o wiele szersza niż w Szwajcarii, choć powoli to się tutaj zmienia.

Zgadzam się z tobą, ja też jestem od ponad dwóch lat wegetarianką i zdecydowanie w Polsce jest mi łatwiej znaleźć coś dla siebie. Czy po takim czasie w Szwajcarii czujesz się już u siebie, czy masz poczucie, że jesteś obca?

Nie, nie czuję się obco, bo już na tyle poznałam tutejsze warunki życia, że mało rzeczy mnie już zaskakuje, choć czasem oczywiście coś nowego się przydarza, ale…W tej chwili czuję się bardziej w domu w Szwajcarii, niż w Polsce.

Jakie masz plany zawodowe? Jeśli się mylę, to mnie popraw, ale zajmujesz się też jakimiś ręcznymi wyrobami.

Tak. Gdy przyjechałam do Szwajcarii, musiałam porzucić moją pracę marzeń. Nie wiedziałam, co mogę robić, nie znając języka, więc zaczęłam tworzyć różne wyroby: świece sojowe, podkładki pod świece, wianki z suszu itp. Tu pomogło mi doświadczenie z kursów florystycznych, które ukończyłam w Polsce. Z tym, że rękodzieło nie było moim sposobem na życie. Po prostu chciałam się czymś zająć, coś sprzedawać, dołożyć się do domowego budżetu.

Czy nadal sprzedajesz produkty typu handmade?

Nadal mam ten sklep, ale na ten moment nie produkuję już dużo nowych rzeczy. Wiele czasu zajmuje mi prowadzenia tego kanału na Instagramie i pisanie bloga. Napisałam też w języku polskim i angielskim przewodnik dla dzieci po Zurychu.

Pięknie. Powiedz coś o tym, bo mnie bardzo to zaciekawiło.

Wiesz, w związku z tym, że dużo podróżujemy i zwiedzamy, chciałam stworzyć związany z tym produkt. Zdecydowałam się na publikację dla dzieci w wieku moich dzieciaków i napisałam taki przewodnik po Zurychu. Jest to gotowa trasa dla rodzin z dziećmi. Przewodnik uzupełniają różne zadania dla dzieci, które mogą umilić czas zwiedzania, by maluchy się nie nudziły.

Zdjęcie pochodzi ze zbiorów Olgi Dyrdy

Gdzie można dostać ten przewodnik?

Na razie jest w redakcji. Dzięki świetnej ilustratorce będziemy mieć autorskie ilustracje. Przewodnik ma formę workbooka czy bazgrownika, więc będą tam też kolorowanki. Myślę, że jeszcze w tym roku ujrzy on światło dzienne.

Mam nadzieję też, że będzie to pierwsza część cyklu, bo chciałabym stworzyć przewodniki po innych miastach. Oczywiście w wersji polsko- i anglojęzycznej, by mogli z niego korzystać przyjezdni z innych krajów.

Już nie mogę się doczekać tego przewodnika. Na pewno wiele rodzin, które przyjeżdżają do Zurychu z Polski, chętnie z niego skorzysta. Dla mnie jest to fantastyczna perspektywa, by przejść przez miasto z dzieckiem, wykonując jakieś zadania na trasie. Jestem pierwsza do testowania! No i spodziewam się, że można dowiedzieć się wiele ciekawych rzeczy na temat Zurychu.

Tak, chciałam zdjąć z rodziców ten ciężar obmyślania trasy, więc podaję ją na tacy. Jest ona tak opracowana, by można było zobaczyć wszystkie najważniejsze zabytki Zurychu, a jednocześnie zaznaczone są na niej wszystkie place zabaw w okolicy, no i są też takie ciekawostki, które mogą zainteresować dziecko. A to wszystko jest napisane przystępnym dla dziecka językiem. Wierzę, że rodzice też wiele z tego przewodnika wezmą dla siebie.

Utrzymujesz w Szwajcarii takie kontakty biznesowe z Polkami, które też posiadają swój biznes?

Tak, należę do stowarzyszenia dawnej Wioski Kobiet. Z dziewczynami przy okazji różnego rodzaju eventów rzeczywiście się spotykamy biznesowo. Podczas organizowanego co roku jarmarku bożonarodzeniowego wystawiałam mojej rękodzieło.  Czasem też te kontakty biznesowe nawiązują się podczas przypadkowych spotkań. Okazuje się, że bardzo dużo Polaków działa także w WOŚP i przy okazji tego wydarzenia można poznać ludzi, którzy działają w różnych branżach.

A co robisz przy okazji WOŚP?

Przez ostatnie dwa lata zajmowałam się social mediami, głównie Instagramem. W tym roku chyba będę zmuszona odpuścić ten temat ze względu na promocję książki.

Olgo, jesteś dla mnie takim przykładem mamy, która swoją wymarzoną karierę zostawiła w Polsce, ale mimo to z dwójką małych dzieci na pokładzie doskonale się odnajduje w Szwajcarii. Czy ty też tak uważasz?

Myślę, że każdy ma swoje dobre i złe momenty, więc czasami mi się wydaje, że się odnajduję, a czasami, że nie, ale jak popatrzeć z boku, to jednak cały czas idę do przodu. Nie da się wszystkiego od razu zmienić w swoim życiu i to jest chyba ciężkie do zaakceptowania. Musimy poczekać, aż wszystko się poukłada i odnajdziemy też siebie, poczujemy, co chcemy robić i w którą stronę iść. To moje szukanie miało pewne przystanki, było rękodzieło, teraz jest książka i podróże… Ponadto przez to, że mój Instagram w ciągu ostatniego pół roku urósł, zaczęłam udzielać porad na temat tego, jak prowadzić profil w social mediach, co też sprawia mi ogromną frajdę.

Czy masz jakieś złote rady dla innych kobiet z Polski, które rozważają emigrację do Szwajcarii?

Cóż, Szwajcaria często jest postrzegana jak raj na ziemi, tymczasem trzeba do tego podchodzić z dystansem. Wszystko ma swoje plusy i minusy. Na pewno polecam uzbroić się w cierpliwość, poznać kulturę. Polecam też zacząć uczyć się języka, bo na pewno ze znajomością języka jest łatwiej. My na początku dogadywaliśmy się po angielsku, ale to jednak nie jest to samo. Wyobraźmy sobie taką sytuację: jedziemy tramwajem i słyszymy komunikat po niemiecku, no i nie wiemy, co się dzieje… Tak więc żeby się poczuć bardziej swobodnie, to jednak polecam nauczyć się języka.
Myślę, że mamy bardzo często boją się o swoje dzieci, ale – jak wspomniałam – wszystko wymaga czasu, ale maluchy wchodzą w nową kulturę, szybko uczą się języka i jest coraz lepiej. Dlatego też tutaj zalecam cierpliwość do tych małych istot, które mają prawo być sfrustrowane, bo to może być dla nich trudny czas, wystarczy im okazać zrozumienie. Jako kobieta, która wyemigrowała za partnerem, doskonale też wiem, iż potrzeba trochę czasu, by odnaleźć siebie na nowo w tym nowym kraju. To nie stanie się jak za dotknięciem magicznej różdżki! Cierpliwość i otworzenie się na nowe możliwości, nowe znajomości, nową perspektywę pomagają w tym procesie zmiany.

Według mnie dla czytelniczek Echa Szwajcarii – zarówno tych, które są w Szwajcarii, jak i tych, które mieszkają jeszcze w Polsce – jesteś naprawdę wspaniałym przykładem tego, że można osiągnąć to, co sobie założymy, że jesteśmy w stanie się realizować mimo wielu przeciwności. Myślę, że wiele kobiet może się inspirować twoją historią.

Dziękuję bardzo! Na pewno jest we mnie jakiś upór i taka potrzeba wyrażania siebie przez różne formy działania, ale muszę dodać, że mam ogromne wsparcie w moim mężu i ta świadomość bardzo mi pomaga.

Życzę Ci więc, byś z takim wsparciem realizowała się nadal w różnych wymiarach!

Dziękuję.

Olga Dyrda







Olga Dyrda – Polka w Szwajcarii, mama Poli i Franka, żona Bartka. Kobieta orkiestra, która porzuciła jedne marzenia dla realizowania kolejnych. Podróżniczka, specjalistka od Instagrama, autorka bloga o Szwajcarii, która zdradzi Ci, jak podróżować z dziećmi.Chcesz znaleźć Olgę? Wędruj na jej blog i profil na Instagramie

spot_img
Anna Trzcińska
Anna Trzcińskahttps://at-partner.ch/pl/
Ciesząca się uznaniem specjalistka w branży ubezpieczeń i pełna entuzjazmu pani inżynier ochrony środowiska. Polka z krwi i kości, choć od dziesięciu lat na szwajcarskiej ziemi. W wolnym czasie odpoczywa na balkonie, doglądając swych roślin. Praca to dla niej nie tylko misja, lecz także relacje z drugim człowiekiem, dlatego jak nikt potrafi zrozumieć drugą osobę, a szczególnie kobietę.
spot_imgspot_img
REKLAMAspot_img
REKLAMAspot_img

Zobacz również

REKLAMAspot_img
REKLAMAspot_img